Walencja – perła środkowo-wschodniej Hiszpani i pierwszy wieczorny spacer nie pozostawia wątpliwości, że warto tu spędzić co najmniej kilka dni.

Walencja rozwijała się nad rzeką Turią, która wylewała z koryta. Po ostatniej tragicznej powodzi z 1957 roku, podjęto decyzję o zmianie biegu rzeki. Taka ogromna ingerencja w środowisko naturalne wydaje się szalona. Jednak została zrealizowana. Prace przeprowadzono w 1960 r. Koryto rzeki zostało osuszone, nowe koryto skierowano na południe od starego, omijając tym samym ścisłe centrum Walencji.
Co w miejscu, gdzie kiedyś płynęła Turia?
Ogrody Turii – 110 ha dawnego koryta rzeki dziś są otwartą przestrzenią zielonych terenów rekreacyjnych i liczych obiektów kultury. Unikalne w skali światowej. Fascynujące, odważne i wydaje się bardzo udane przekształcenie przestrzeni. Wygrana bitwa z naturą, choć przecież z naturą wygrać się nie da.
Ogrody Turii – od rana do nocy tętnią życiem. Biegacze, rowerzyści, matki z wózkami, na kocach pinikujące rodziny, uczniowie po szkole przysiadujący na trawie i turyści jak my, chcący przejść absolutnie całą, zieloną wstęgę przecinającą miasto. Największy w Hiszpanii park pełen alejek, scieżek, ciągnący się 6,5 km. Wyjątkowo bogata roślinność, place zabaw, boiska, skateparki i mosty, które oczywiście zostały z czasów, kiedy trzeba było przeprawiać się przez rzekę. Ogrody Turii całkowicie są niedostępne dla samochodów.
I prawdziwa niespodzianka! W miejscu, gdzie kiedyś Turia kończyła swój bieg, a dziś kończą się Ogrody Turii, bliżej Morza Śródziemnego, powstało Miasto Sztuki i Nauki. Gigantyczny kompleks kulturowy został zaprojektowany przez Santiago Calatravę w stylu bardzo nowoczesnym.
Największy z budynków – L’Hemisferic – wraz z odbiciem w wodzie tworzy kształt oka, z powiekami i źrenicą. W nim mieści się planetarium i sala kinowa IMAX.


W budynku obok, przypominającym szkielet dinozaura, stworzono Muzeum Nauki. El Museu de les Ciències Príncipe Felipe – wielkie muzeum XXI wieku, w którym zobaczyć można najnowsze osiągnięcia z dziedziny techniki i nauki. Znajduje się tu gigantyczne wahadło Foucaulta, interaktywne wystawy naukowe, zwiedzający mogą brać czynny udział w eksperymentach.


L’Oceanogràfic – To największe w Europie oceanarium otwarte zostało w 2002 r. jak mniemam na cześć urodzenia mojej córki Mai. Usytuowane jest tu 13 ekosystemów światowych mórz, a także 500 gatunków pływających zwierząt i ogromne delfinarium.

El Palau de les Arts Reina Sofía – ten gigantyczny budynek ma owalny kształt. Mieszczą się w nim różne sceny – zamknięte i na wolnym powietrzu, wystawiane są tu spektakle i koncerty sceniczne, a także grana jest opera.

L’Umbracle – budynek usytuowany jest w południowej części kompleksu. Zajmuje obszar ponad 19tyś m². W jego skład wchodzi także dwupiętrowy parking dla samochodów osobowych oraz autobusów . Zdobi go ogród porośnięty drzewami zawierający szeroką gamę roślin różnych gatunków.











Tyle o Walencji, w dzielnicy która kiedyś była zapomniana, zaniedbana, brzydka i passe. Dziś jest tu fantastycznie, ale Walencja to też inne dzielnice i długa historia miasta. Historia bowiem sięga czasów starożytnych – tutaj w 138 r. p.n.e. powstała osada – rzymski obóz wojskowy. VIII do XIII w.n.e. miasto było pod panowaniem arabskim, a w 1238 r. zdobył je król Aragonii – Jakub I Zdobywca. Wszystkie te okresy odnajdujemy w Walencji.


Tak więc odkrywania jeszcze dużo, ale wracamy do tu i teraz.






I na koniec wyjeżdżając z miasta
Pobudki w górach są niezwykłe. Ta również taka była, albo i bardziej ponieważ dojechaliśmy do hotelu późnym wieczorem. Po drodze wjeżdżając wyżej i wyżej z powodu ciemności nie cieszyliśmy się widokami. Dopiero rano wszystko to zobaczyliśmy 😀 Miasteczko Güejar Sierra i hotel wysoko położone, około 1000 m n.p.m. Obudziliśmy się, odsłoniliśmy okna i zobaczyliśmy to, co właściwie nadal mogłoby być naszym snem.
Lubimy delektować się tymi chwilami, patrzymy, patrzymy… aż tu ktoś głodny przypomina, że czas iść na śniadanie, ktoś zapięty na ostatni guzik pogania, że czas wychodzić w góry. Mogę nawet zidentyfikować kto to jest. Głodna od jakiś 2 lat jest nasza Maja – zrozumiałe to, bo rośnie intensywnie, ostatnio nawet wszerz. Zaplanowany, poganiający i pilnujący nas, to oczywiście Lechu. 
Güejar Sierra mała miejscowość urzeka swoim pięknem i spokojnym trybem życia mieszkańców. Przy domach suszą się papryczki i mięso. Początek listopada to również czas na kasztany jadalne. Widzimy ich tutaj bardzo dużo i właśnie są zbierane. Nie przepadam za kasztanami, ale świeżo upieczone sprawiają nam radość. Zawsze z tego korzystamy.
Wychodzimy na śniadanie, potem w góry. Na śniadaniu spotykamy małżeństwo z Polski, wczoraj byli na Mulhacén 3478,6 m n.p.m. zadowoleni z pogody, a dziś wszyscy widzimy całe góry w chmurach.
Hoya de la Mora 
Najwyżej położona droga w Europie A395.
Figura Virgen de las Nieves, patronki pasma Sierra Nevada.
Sierra Nevada Obserwatorium i radioteleskop w drodze na Pico de Veleta


Pico de Veleta – trzeci najwyższy szczyt kontynentalnej Hiszpanii (3396m n.p.m.). Drugi co do wysokości szczyt 
Jesteśmy na 2700m n.p.m i to by było na tyle. Valeta bardzo blisko, ale nie tym razem. Wracamy. Tlenu w oddechu z każdym krokiem w dół jest znów tyle, ile powinno być. Chwilę wcześniej było można odczuć jego brak. Najmniej spowolniony jest Leon, dobrze się zaaklimatyzował. Przeraźliwy wiatr, zimno, gęste chmury, słaba widoczność. Cały czas jesteśmy w chmurach, mieliśmy tylko nadzieję, że nie są takie wysokie i w końcu się przebijemy. Teraz widzimy, że nic z tego. 

Wypstrykali się z energii. Żel energetyczny, worek słodyczy – nic nie dało rady. Chwilowo wyładowani. Intensywne ładowanie trwa, a wygląda to jak niżej 😀












Figowiec. O ile zerwanie jabłka z drzewa nie robi na nas wielkiego wrażenia (chociaż po prawie 10 latach poza Polską powoli zaczyna) to zerwanie figi z drzewa nadal jest egzotyczne. Same figi są dla nas egzotyczne. Świeże jadamy bardzo rzadko.







Tupecik pod kolor marynarki – Why not 😀







































