Nasze dzieci już miesiąc u Dziadków w Polsce. Zadowolone, zachwycone, szczęśliwe. Jak się domyślam, objedzone słodyczami, ale nie pytam ile tego jedzą, nie chcę wiedzieć, nie chcę być ciągle tą zrzędzącą mamą.
Tymczasem u nas rozwiązała się pewna śmierdząca sprawa. Obok muszli klozetowej, od dawna mieliśmy mokre fugi. Na płytkach nie było mokro, tylko fugi ciągle mokre na podłodze przy klozecie. Nie trudno się domyślić, że fiołkami nie pachniały. I nie pachniało w całej łazience. Oczywiście, podejrzewałam Leona, że sika na boki. Śledziłam go jak mogłam. Nie bardzo mogłam, bo dla niego ważne jest, by siku robić w samotności i przy zamkniętych drzwiach. Zapewniał, że nie sika na boki. Nie było kałuży po jego wyjściu z ubikacji, tylko te fugi ciągle mokre, nasiąknięte, śmierdzące. Kiedy moja głowa już za mała była, by rozwiązać ten problem, podzieliłam się z mądrzejszym w sprawach techniczno- mechaniczno-budowlano… itd. Po oględzinach zagadka była nadal duża, stwierdzono – muszla nie pęknięta, nie wiadomo skąd przecieka, może podsiąka. ZROBIĘ TO …..później – powiedział Lech i zaczął zbierać siły. Zbierał, zbierał, minął jakiś rok (sic!) fugi mokre bez zmian. Aż tu tydzień po wyjeździe dzieci na wakacje, fugi wyschły. I są suche. Teraz zastanawiamy się, czy Babcia ma mokre fugi przy klozecie.
Właśnie dostałam zdjęcie Leona z Polski – patrzę na niego, na tą jego „niewinność”. Leon zawsze jest niewinny – po prostu!