Dopadł mnie okropny wirus na weekend. W piątek, w południe już było coś nie tak. Wieczorem w bibliotece usiadłam, i już ledwo wstałam. Znalazłam na szczęście telefon przy sobie, bo naprawdę się wystraszyłam, że do domu nie dotrę o własnych siłach. Dotarłam jednak, ale już taka słaba, dreszcze, gorączka, wstręt do jedzenia. Leżałam, pomagała mi miętowa herbata. W sobotę wstaję, wszystko minęło, gorączki nie ma, samopoczucie też ok. Wstałam, ale po kilku krokach okropne zmęczenie. Później jeszcze kilka razy próbowałam i to samo. Czyli sobota była nie taka zła, ale siedząca i tylko ta herbatka mi sprawiała przyjemność. W niedzielę wstałam i wszystko bardzo wspaniale – jestem głodna, nie zmęczona, wyzdrowiałam. Ale wirus był okropny, szczególnie w piątek wieczorem .