Pewna październikowa niedziela, była niby ładna, a niby nie. Zaświeciło słońce i pojawiła się myśl, by jechać w góry. Jeszcze nie było do końca decyzji całej Rodziny a już słońce się schowało. Za chwilę, znów wyszło i znów podejmujemy decyzję. Podejmujemy, a tu zaczyna padać, jednocześnie świeci słońce. W słońcu chcemy chodzić, w deszczu nie chcemy, w słońcu z deszczem jeszcze nie wiemy, lenistwo niedzielne zwycięża. Zostajemy i się lenimy. I wtedy pojawia się propozycja. Masaż. Ale że ja czy, że mi? Ci! Ci! Oczywiście jestem zwarta i gotowa. Na każdy rodzaj masażu otwarta. Już leżę bez bluzeczki, rączki grzecznie wzdłuż ciała, czekam. Ale dziś jeszcze milej się zapowiada, widzę dłuższe przygotowania. Pachnie olejek herbaciany. Kilka kropel do świecy, zapach jeszcze mocniejszy. Dzieci nie słychać – zapuszczony film mają i oglądają. Nagle słyszę muzykę, taką jaką lubię. Jestem pod wrażeniem tych przygotowań. Czekam nadal już szczęśliwa, taka na wpół rozebrana i zasłuchana. Myślę sobie, jak fajnie, że Lechu pomyślał też o muzyce. Długo sobie jeszcze myślałam, czekając, ale to fajne były, pozytywne myśli. Jak to dobrze, że my jesteśmy tacy spójni co do muzyki choćby. Później był masaż, ani profesjonalny, ani erotyczny. Po prostu masaż, nazwałabym go – miłosny. Później się skończył, a ja dostałam takiej energii, że wpadłam do kuchni i umyłam naczynia, co w zlewie zalegały. Od nadmiaru szczęścia chyba, umyłam też ręcznie naczynia, które wsadziłam kilka godzin wcześniej do zmywarki. Otworzyłam ją teraz, wyciągałam brudne i myłam. I umyłam wszystko. I taka to była niedziela. A poniedziałek rano znów byłam na masażu, niestety tym razem nie byłam masowana. Robiłam zdjęcia. Ale od samego patrzenia było przyjemnie. Masaż jest wspaniały!
Na zdjęciach masuje Kristina Norinkeviciene. Macie ochotę na masaż, potrzebujecie masażu – szukajcie Kristiny na fb.