Szybka decyzja, jakby nie wiadomo skąd się wzięła. MAROKO. Może jednak wiem, skąd się wzięła – z głowy Lecha, a że tam lista zawsze długa, nie ma czasu na wahanie. Realizujemy z wielkim entuzjazmem. Cała nasz czwórka. Tym razem decydujemy się na wycieczkę z przewodnikiem. Mamy respekt przed inna kulturą, baaardzo inną, zwyczajami. Wiemy o handlujących, że nam nie odpuszczą, dlatego z tubylcem w roli naszego człowieka będzie najlepiej. Tworzymy grupę kilku osób. Jest Belg z synem, Amerykanka, Portorykanka i my. Oprowadza nas przewodnik-poliglota z Maroka. Chcesz – mówi po angielsku, chcesz – mówi po francusku, po arabsku uczy nas kilku zwrotów. Uczy, nie znaczy nauczył 😉
Zwiedzamy Tanger. Miasto ulubione kiedyś przez artystów, ale też wszystkich tych, którzy mają tu ostatni przystanek przed Europą, włóczęgów i innych awanturników. Tanger jest więc bardziej kosmopolityczny niż inne marokańskie miasta, ale ma też swoją starą część – MEDYNĘ. Decyzja o przewodniku bardzo trafiona. Prowadzi nas w miejsca, których sami na pewno byśmy nie zobaczyli. Uliczki medyny kręte, ciemne, wąskie i prowadzące jakby donikąd. A jednak widzimy dużo codzienności, innego życia, widzimy to, co mnie fascynuje najbardziej – zwykłych ludzi i ich zwykły dzień. Bardzo inne życie, uboższe, ale kolorowe wkoło. Leon nasz robi dobre wrażenie wśród Arabów, do tej pory nie wiemy, na czym polegała jego magia. Dorośli nie mogli przejść koło niego obojętnie, wpatrzeni, z uśmiechem na twarzy mijali go, mówili i nie chcieli oderwać oczu. To jeszcze jest zagadka dla nas, ale mamy zamiar wrócić do Maroka, a ja mam zamiar być jeszcze bliżej ludzi i zagadkę rozwiązać.
It was a quick decision – I don’t know where it came from. MAROCCO. Or maybe I know where it came from – from Lech’s mind. And for the list of ideas is always long there we had no time for hesitation. We always pursue such ideas with enthusiasm. All four of us. This time we decided to go for a guided tour. We are cautious as far as different cultures are concerned. Extremely different cultures and habitats. We knew that merchants wouldn’t be cooperative so the companionship of a local person in the role of our guy would be the best solution. We were a part of a small team consisted of several people. There was a Belgian man with his son, American, Puerto Rican and us. Our guide was a man-polyglot from Marocco. If you wanted – he could speak English, if you wanted – he could speak French. He also tried to teach us a few phrases in the Arabic language. He tried doesn’t mean he succeeded. 😉
We visited Tangier. Once this was the favourite city of artists, but as well of people who had the last stop before Europe there, rangers and other blusterers. So Tangier is more cosmopolitan than other Maroccan cities, however, it also has its old part – Medina. The decision about the tour guide was a great option. He showed us places which we wouldn’t see alone for sure. The streets of Medina were bendy, dark, narrow and they seemed to lead to nowhere. However, we could see a lot of daily life. We could see what is the most fascinating for me – ordinary people and their ordinary day. This was a different life, more indigent but more colorful as well. Our Leon impressed the Arab people. Up to now I haven’t known what his magic was about. The adults couldn’t pass by him indifferently. They were looking up to him with smiles on their faces. They couldn’t take their eyes off him. It has still been a mystery for us, however, we are going to return to Marocco and I’m going to be even closer to people and to solve this mystery.