Na fali szerokiej, medialnej i międzykontynentalnej dyskusji o sukience, niebieskiej czy jak niektórzy widzą – białej, będę o sukience pisała też.
Po pierwsze, bo właśnie ta medialna sukienkowa wrzawa, po drugie, bo taką ostatnio zobaczyłam, cudnej urody sukienkę dżinsową w sklepie. Tutaj problemu z kolorem nie może być, jest dżinsowa, więc niebieska, indygo, nie ma dyskusji.
Nie przytargałam jej do domu, bo małżonka strasznie w styczniu nadenerwowałam. Wyprzedaże były takie piękne i nie mogłam obojętnie koło tego przejść Znosiłam za połowę ceny z wypiekami na twarzy i owa „połowa ceny” była motorem napędowym następnego zakupu. Kupiłam za połowę ceny, czyli zaoszczędziłam, a nawet potrafiłam się zapędzić i bronić tezy, że zarobiłam. No przecież to jest bardzo logiczne – zarobiłam tyle, o ile więcej bym jeszcze w grudniu na tą samą kieckę wydała. 😉
Wracając do sukienki dżinsowej cudnej urody – została w sklepie, ale też w mojej głowie i przez to, że o niej myślę, czy aby na pewno jej nie kupić przypomniała mi się historia pewnej dżinsowej sukienki z lat 80-tych.
Pamiętam moje myśli, odczucia i działanie tamtego dnia. Miałam 11 lat,
był marzec i nadchodziła wiosna. Z tej okazji, jak co roku w naszym mieście, był pochód i topienie Marzanny. Wydarzenie obowiązkowe i bardzo oczekiwane. W pochodzie brały udział wszystkie szkoły, co przekładało się na ciekawe spotkania, wymiany spojrzeń, a czasem nawet owocowało większymi międzyszkolnymi przyjaźniami – bardziej tymi gdzie spotykają się dwie różne płcie.
Nie wiem jak to wyszło, że moja klasa nie zrobiła jeszcze Marzanny. W dzień pochodu musieliśmy ją skroić naprędce.
Dosłownie skroić, bo korpus był krojony z prześcieradła, szyty, wypychany – na kiju od miotły osadzany, głowa, kończyny tak samo, a na koniec….. postanowiliśmy, że Marzanna będzie ładna. Nie jak zazwyczaj straszydło ze starych szmat. Tym razem miała być inna.
Otworzyliśmy szafę z ciuchami ….mojej mamy….(jeśli wcześniej nie wspomniałam, że zaprosiłam na robienie Marzanny klasę do domu, to teraz już wiadomo). Pamiętam ścisk w niej panujący, było w czym wybierać. Wybrałam dżinsową sukienkę, nie pamiętałam, by mama ją często nosiła. Marzanna wyglądała świetnie. Na koniec pochodu między guziki sukienki wstawiliśmy świeczkę, zapaliliśmy i chlup ….Marzanna popłynęła.
Brak sukienki mama zauważyła nieoczekiwanie szybko, ale to chyba nie było coś fajnego, bo nie pamiętam tak dobrze, co wtedy czułam (wyparcie wg Freuda) Miło nie było. Okazało się, że sukienka była zagraniczna, piękna i za dolary.
Jako stylistka Marzanny byłam przeszczęśliwa 😀 i do tej pory kocham dżinsowe sukienki.