Z marzeniami jest tak, że się spełniają, dlatego trzeba uważać o czym się marzy 😀
Archiwa tagu: mountain tourism
Wicklow Way
Pozazdrościć można Dublińczykom, że Dublińczykami są. Czegóż to oni nie mają. Piękne wybrzeże, morze, góry i doliny, lasy, parki i ogrody. Wszystko na wyciągnięcie ręki, piękne popołudnie można spędzić to tu, to tam. A dla mnie – wszystko to bliskie na weekend.
Góry Wicklow i szlak turystyczny Wicklow Way. Cały szlak ma 129 km, zrobiliśmy jego część jak na razie, na dodatek ze szlaku zboczyliśmy. Na szczęście zboczyliśmy w dobrą stronę i mamy się dobrze. Ale wcale tak nie musiało być. Po wybraniu tej złej strony czekałby nas piękny zjazd po klifie i ewentualna śmierć. Także proponuję trzymać się zawsze wyznaczonych, oznaczonych tras!
Twelve Bens and the longest day of the year.
Wrócilismy na Twelve Bens by dokończyć dzieła. Jesienią, przy poprzednim wejściu (tu można zobaczyć) o 17 robiło się ciemno, schodziliśmy wtedy z myślą, że wrócimy i zrobimy całość jednego dnia. Sobota była tym dniem, najdłuższym w roku, więc nie było obawy o to czy się ściemnia, za to był strach, gdy ściemniało się przed oczami – ze zmęczenia. Jak cholernie ciężko było (wulgaryzmów używam, by wyrazić jak bardzo ciężko było) na zdjęciach nie zobaczycie. W każdym razie, ostatnie dwa Beny witałam ledwo ledwie. Do schodzenia łyknęłam tabletkę. Nie wiem czy coś mnie znieczuliła, bo nadal walczyłam o każdy krok, ale zeszłam. Męska część wyprawy – bardzo męska – w sensie silna, twarda i niepokonana.
………………………………………………………………………………………………………………………….
We went back to Twelve Bens to stay the course. Last time, in the autumn, it got dark at 5pm. While we were going down, we planned to get back and reach all the peaks during one day. That Saturday was the longest day in the year so we didn’t have to worry that it would get dark soon. We started to worry, however, when we were tired so much that everything went black in front of our eyes. It was so fucking hard (I’m using the dirty word to express how fucking hard it was) – you’ll not see in the photos. Anyway, I hardly managed to say hello to the last two ‘Bens’. I needed a painkiller to go down. I don’t know whether it helped or not because I still had to fight for every step but I succeeded.
The male part of our team – strong, powerful and undefeated. Mapki niżej pokazują trasę z około godzinną przerwą, kiedy szliśmy, a nagrywanie było wyłączone. Spalanie kalorii w pierwszej mapce z błędem. Dystans na mapkach to rzut z góry, faktycznie doliczając przewyższenia, ilość kilometrów jest dużo większa.
The maps below show the route, with about an hour break, we walked, and the recording was turned off. Burn calories in the first locator with an error. Distance to the maps is a plan in advance, plus, actually surpass, the number of kilometers is much greater.
O tym jak to Hiszpany fieste miały
Wstaliśmy skoro świt, bo plany były ambitne na ten dzień (z tym świtem trochę przesadziłam, ale było rano) Dojechaliśmy do miejsca, z którego startowaliśmy na Pico Gallinero. A tam już wesoło!!! Widać jakieś wielkie przygotowania do wielkiej imprezy. Będzie FIESTA. Żarło się robi, właśnie rozpalają ogień, stoły czekają na gości.
Ale to dopiero przygotowania – świnki jeszcze różowiutkie, ludzie dopiero będą za jakiś czas. Jak wejdą i zejdą z góry -tak myślałam. Dało mi to takiej energii, że już szybko chciałam wejść i zejść akurat na upieczoną w sam raz świnkę . Jeszcze trochę pokręciliśmy się na dole, trochę ludzi zaczęło przybywać, w końcu wyruszyliśmy. Szliśmy szliśmy. Nasz król w sandałkach, jak widać na zdjęciach, czyli chodzić za wiele nie miał zamiaru. Nosidełko przygotowane na każdą pogodę -tutaj na wielkie upały -daszek chroni naszego króla od słońca jak tylko sobie tego życzy , po bokach w nosidełku a zaraz pod ręką Leona butelki z wodą, więc co chwilę mógł sobie uzupełnić płyny. Jeszcze w innej kieszonce ciasteczka – wiec i przekąsić mógł kiedy chciał. A wszystko to dzieje się na plecach ojca. Cały ten relaks Leona. Ale idziemy dalej. Widoki jakie są każdy widzi, gorąco jest niesamowicie,rozebraliśmy się trochę, u góry zrobiło się zimno -ubraliśmy się. Było bosko, cudownie. Jesteśmy zrypani zrypani. Teraz schodzimy -ciężko się schodzi ale jak już sobie na dole klapniemy jak sobie świniaka zamówimy , piwko, FIESTA!!!! Z góry widzimy już całą masę ludzi, nie widziałam aż tylu na szlaku a tym bardziej by mnie dwa razy mijali. Zbliżamy się, podchodzimy do budek i widzę wielkie michy – takie metalowe wielkie michy pełne gnatów – kości – jakiejś podpalonej skóry. Same wielkie michy pełne obgryzionych do szpiku kości… Czyli wszyscy przyszli od razu świętować …u podnóża góry.