Anglia,Anglia, Anglia. Nostalgia, marzenie o dawnej kolonialnej wielkości i tradycja. Potęgę Anglii widać w Londynie na każdym kroku. Potęgę dawnych czasów, ale tamten czas zawsze będzie miał wpływ na dzisiaj. Nasze kilka dni w Londynie udane nawet ze względu na pogodę. Naprawdę nie padało. Bardzo blisko jest Londyn, taki dostępny. Również z Polski. My startowaliśmy z Athlone. Godzinka i Shannon, następna i Londyn (lotnisko), półtorej godziny, czyli najwięcej czasu zajęło przejechanie autobusem z lotniska do centrum. Wiemy jaki wielki jest Londyn. Kilka lat temu byliśmy w Anglii samochodem, mijaliśmy Londyn z daleka -obwodnicą, mijaliśmy go 2 godziny! By teraz nie tracić czasu na dojazdy, spaliśmy w centrum Londynu. Dużo widzieliśmy, ale nadal za mało.
Weselicho
Wirus
Dopadł mnie okropny wirus na weekend. W piątek, w południe już było coś nie tak. Wieczorem w bibliotece usiadłam, i już ledwo wstałam. Znalazłam na szczęście telefon przy sobie, bo naprawdę się wystraszyłam, że do domu nie dotrę o własnych siłach. Dotarłam jednak, ale już taka słaba, dreszcze, gorączka, wstręt do jedzenia. Leżałam, pomagała mi miętowa herbata. W sobotę wstaję, wszystko minęło, gorączki nie ma, samopoczucie też ok. Wstałam, ale po kilku krokach okropne zmęczenie. Później jeszcze kilka razy próbowałam i to samo. Czyli sobota była nie taka zła, ale siedząca i tylko ta herbatka mi sprawiała przyjemność. W niedzielę wstałam i wszystko bardzo wspaniale – jestem głodna, nie zmęczona, wyzdrowiałam. Ale wirus był okropny, szczególnie w piątek wieczorem .
Wywiadówka
Koniec listopada oznacza wywiadówkę w Irlandii. W tym roku czekały nas aż dwie. Jedna z przewidywalnym przebiegiem, druga to wielka niewiadoma. Wielką niewiadomą z przymrużeniem oka zaprezentowała nam Maja. Opowiedziała jak to pani będzie pięknie mówiła i że u takich maluchów jak Leon pani zawsze mówi tylko same super słowa. Do pięknych, wręcz najpiękniejszych komplementów na wywiadówkach jesteśmy przyzwyczajeni. I mamy z tym pewien kłopot. Co roku od nauczycieli Mai słyszymy słowa piękne, tak piękne, że już skali nie ma, by piękniejsze być mogły, a na świadectwie okazuje się , że skala na lepszy wynik czasem jeszcze jest. A Gaeilge to już naprawdę ma duuużo miejsca na lepszy wynik. I w tym roku było tak samo. Maja jest super, ale my na wszelki wypadek traktujemy to jakby super nie była i pracujemy dalej. Tyle Maja. A teraz nasza druga wywiadówka i pierwsza Leonowa. Leon bardzo lubi się uczyć -słyszymy. A to dopiero zaskoczenie!!!!! W domu nie lubi, nie chce, nie będzie, nawet lekcje odrabia tylko co drugi dzień. Leon jest bardzo przyjacielski, pomocny i zabawia nieśmiałe dzieci w klasie. Prawie spadłam z krzesła. Z zaskoczenia. I prawie się uniosłam ze szczęścia. Jeszcze była spora dawka dobrych o Leonie słów, wyniki testów rewelacyjne, nasze zaskoczenie wielkie. Naprowadzaliśmy nauczycielkę, że może jednak nie jest tak dobrze, dostaliśmy więc więcej kartek z testami Leona. I jest bardzo dobrze. Jeszcze po głowie chodzą mi myśli, że może on od kolegi obok zgapiał 😉 ale póki co powinniśmy być dumni, w tym roku razy dwa. I JESTEŚMY!
Na zdjęciach dzieci kochające szkołę w sesji Back to School oraz pierwsze od góry, jedno z moich ulubionych,starszych zdjęć. Mai reakcja na ilustracje w książce była bezcenna.
Dęby korkowe
Nie sposób, nie zatrzymać się przy plantacji dębu korkowego. Intensywnie rdzawe pnie przyciągają wzrok, słońce jeszcze bardziej podkreśla ten cudny kolor. Korek wiadomo do czego potrzebny – do butelki. Trochę też do wystroju wnętrz, coś o tym wiem, bo tak sobie wystroiłam przedpokój w polskim domu. Na usprawiedliwienie napiszę, że to był 1998 rok. Dziś ten korek na ścianie trąci myszką, ale ja tam nie mieszkam, więc mnie nic nie trąci W każdym razie plantacje tego drzewa wyglądają pięknie, ciekawie i niecodziennie dla nas. Dotknęliśmy, powąchaliśmy, postukaliśmy, przytuliliśmy, postaliśmy koło, za i z przodu. Leon podlał własnym moczem, bo akurat taką miał potrzebę. Piękne dęby.
A później mieliśmy łamańca językowego Ząb- zupa zębowa, dąb- zupa dębowa. Z największą radością, ze zdaniem nie radził sobie Leon i ku radości wszystkich.
Szrenica
Majka wróciła ze szkoły mocno oburzona. Inne miała plany na popołudnie a tu taki pech. Okazuje się, że w ostatniej minucie zajęć, jak już byli spakowani i właściwie tylko czekali, by wyjść z klasy, Pani zadała im NA JUTRO, N A J U T R O (jeszcze raz przeliterowała Majka) nauczyć się nazwy i położenie wszystkich gór Irlandii. No też mi problem Maju, dużo tego nie ma, taka mała Irlandia, dasz radę. W wielu spośród tych gór byłaś nie raz, teraz tylko popatrzymy na mapę i będzie OK. Majka ochłonęła, otworzyłyśmy mapę i przy okazji powspominałyśmy polskie góry i Mai wyprawy.
Na zdjęciach zimowe wejście na Szrenicę 1362 m n.p.m. Leon w brzuchu.2008 rok. Schronisko Szrenica
Torreador
Dziś Leon opowiada nam jak to on jest odważny, nie boi się nikogo, nie boi się skakać z wysokości i na wysokości się wspinać. Kiedyś będzie tatą, bo nie mamą, bo mamą będzie dziewczynka. Nie boi się oglądać strasznych filmów i nawet te filmy nie są straszne wcale. Po tych jego wywodach dochodzimy do wniosku, że to prawda co mówi. Rzeczywiście nie boi się wspinać i skakać, uwielbia oglądać jak Batman, czy inny bohater walczy ze złem i widzimy jak te walki go fascynują. A ryczące, rzygające i obślizgłe zło przeraża, co najwyżej tylko mnie. W końcu przypominamy sobie, że Leon boi się kolegi z podwórka. Maja szybko mówi Leonowi, że przecież ciągle ucieka przed nim, a on go ciągle chce dopaść. K o n s t e r n a c j a……. Leon jeszcze myśli, ale na ratunek przychodzi mu Ojciec. „Leon się nie boi, tylko bawi się z nim – Leon jest odważnym torreadorem, a kolega bykiem” Najgłośniej śmieję się ja, bo nie raz zdenerwował mnie owy kolega napierający na Leona i wydający przy tym dziwne odgłosy. A teraz widzę już tylko arenę i jedynie czerwonej płachty brakuje Leonowi, by prowokować pierwotne instynkty podwórkowego byczka. 😉
Na zdjęciach Plaza de Toros, Ronda
Kołowrotek z niespodzianką czyli przyjemne z pożytecznym
U prząśniczki siedzą jak anioł dzieweczki, przędą sobie przędą jedwabne niteczki…piękna ta pieśń przyszła mi na myśl, gdy zobaczyłam taki oto kołowrotek. Nie wiedziałam tylko, że te dzieweczki wcale nie jak aniołeczki tam siedziały. Kołowrotek w muzeum, w tym samym muzeum moje dzieci i już się wystraszyłam, że Mai będę musiała tłumaczyć co i jak. Okazało się, że Maja jest tym kołowrotkiem tak samo zawstydzona jak ja myślą o tłumaczeniu jej. Pomilczeliśmy chwilę i tyle. Trochę jeszcze zachichotałam, bo stara jestem a taka zdziwiona, że wieki temu kobiety też przecież pochwę miały.
Maroko
Szybka decyzja, jakby nie wiadomo skąd się wzięła. MAROKO. Może jednak wiem, skąd się wzięła – z głowy Lecha, a że tam lista zawsze długa, nie ma czasu na wahanie. Realizujemy z wielkim entuzjazmem. Cała nasz czwórka. Tym razem decydujemy się na wycieczkę z przewodnikiem. Mamy respekt przed inna kulturą, baaardzo inną, zwyczajami. Wiemy o handlujących, że nam nie odpuszczą, dlatego z tubylcem w roli naszego człowieka będzie najlepiej. Tworzymy grupę kilku osób. Jest Belg z synem, Amerykanka, Portorykanka i my. Oprowadza nas przewodnik-poliglota z Maroka. Chcesz – mówi po angielsku, chcesz – mówi po francusku, po arabsku uczy nas kilku zwrotów. Uczy, nie znaczy nauczył 😉
Zwiedzamy Tanger. Miasto ulubione kiedyś przez artystów, ale też wszystkich tych, którzy mają tu ostatni przystanek przed Europą, włóczęgów i innych awanturników. Tanger jest więc bardziej kosmopolityczny niż inne marokańskie miasta, ale ma też swoją starą część – MEDYNĘ. Decyzja o przewodniku bardzo trafiona. Prowadzi nas w miejsca, których sami na pewno byśmy nie zobaczyli. Uliczki medyny kręte, ciemne, wąskie i prowadzące jakby donikąd. A jednak widzimy dużo codzienności, innego życia, widzimy to, co mnie fascynuje najbardziej – zwykłych ludzi i ich zwykły dzień. Bardzo inne życie, uboższe, ale kolorowe wkoło. Leon nasz robi dobre wrażenie wśród Arabów, do tej pory nie wiemy, na czym polegała jego magia. Dorośli nie mogli przejść koło niego obojętnie, wpatrzeni, z uśmiechem na twarzy mijali go, mówili i nie chcieli oderwać oczu. To jeszcze jest zagadka dla nas, ale mamy zamiar wrócić do Maroka, a ja mam zamiar być jeszcze bliżej ludzi i zagadkę rozwiązać.
It was a quick decision – I don’t know where it came from. MAROCCO. Or maybe I know where it came from – from Lech’s mind. And for the list of ideas is always long there we had no time for hesitation. We always pursue such ideas with enthusiasm. All four of us. This time we decided to go for a guided tour. We are cautious as far as different cultures are concerned. Extremely different cultures and habitats. We knew that merchants wouldn’t be cooperative so the companionship of a local person in the role of our guy would be the best solution. We were a part of a small team consisted of several people. There was a Belgian man with his son, American, Puerto Rican and us. Our guide was a man-polyglot from Marocco. If you wanted – he could speak English, if you wanted – he could speak French. He also tried to teach us a few phrases in the Arabic language. He tried doesn’t mean he succeeded. 😉
We visited Tangier. Once this was the favourite city of artists, but as well of people who had the last stop before Europe there, rangers and other blusterers. So Tangier is more cosmopolitan than other Maroccan cities, however, it also has its old part – Medina. The decision about the tour guide was a great option. He showed us places which we wouldn’t see alone for sure. The streets of Medina were bendy, dark, narrow and they seemed to lead to nowhere. However, we could see a lot of daily life. We could see what is the most fascinating for me – ordinary people and their ordinary day. This was a different life, more indigent but more colorful as well. Our Leon impressed the Arab people. Up to now I haven’t known what his magic was about. The adults couldn’t pass by him indifferently. They were looking up to him with smiles on their faces. They couldn’t take their eyes off him. It has still been a mystery for us, however, we are going to return to Marocco and I’m going to be even closer to people and to solve this mystery.
Leonowa subtelność
Zaczyna się okres przedświąteczny…………na dobre. Dziś widziałam jak katalog z Argosa wertowała moja dwójka w poszukiwaniu inspiracji 😉 A przed chwilą mój uroczy Leon podchodzi do mnie.
-Mamo, mogę tobie coś powiedzieć???
-Mów.
-Ty jesteś kochaną królewną. Jesteś śliczna. Czy mógłbym dostać tableta od Mikołaja?
Na zdjęciach Leon zimową porą sprzed 2 lat jak nie był jeszcze taki „subtelny”.
W oczekiwaniu na dziecko
Może i chciałabym tak napisać jako wiadomość o mnie, ale nie ma sensacji 😉 jak na razie i mimo, że by się chciało, to raczej nic z tego. Aczkolwiek moje ulubione NIGDY NIE MÓW NIGDY zawsze jest w grze i dopóki jestem zdolna, dopóty wszystko może się zdarzyć. A zdolna jeszcze jestem! Hej! Jednak właśnie wyciągnęłam z półki trzy przepastne tomiska, na których wychowałam moją dwójkę dzieci. W międzyczasie książki wychowywały też inne dzieci i wracały do mnie. Ciężko mi się z nimi rozstawać, ale mam córkę, mam syna i mam 40 lat. Gdyby nie te 40 lat to chętnie bym jeszcze jednego albo i dwóch Polańskich spłodziła. Bardzo chętnie. Kiedyś planowałam jedno dziecko, później dwoje, a jak urodziłam drugie, i okazało się, że miłości nie muszę dzielić, że miłość się mnoży, wtedy już byłam gotowa i spokojna na więcej. Gorzej z czasem, który niestety się nie mnoży. Teraz musiałam dzielić go na dwójkę dzieci, i niestety wciąż go brakuje. Często jedną sekundę muszę dzielić na dwoje, bo właśnie w jednej chwili chórem do mnie mówią, pytają i odpowiedzi chcą w jednym czasie. W jednym czasie pokazują mi coś bardzo ważnego (dla nich) i domagają się, bym to zobaczyła. Są to dwa różne kierunki przeważnie. Mam ochotę czasem zwariować z tą moją dwójką. Więc książek się pozbywam. Ale z sentymentem patrzę na brzuszki i maleństwa w objęciach.
Massage
Pewna październikowa niedziela, była niby ładna, a niby nie. Zaświeciło słońce i pojawiła się myśl, by jechać w góry. Jeszcze nie było do końca decyzji całej Rodziny a już słońce się schowało. Za chwilę, znów wyszło i znów podejmujemy decyzję. Podejmujemy, a tu zaczyna padać, jednocześnie świeci słońce. W słońcu chcemy chodzić, w deszczu nie chcemy, w słońcu z deszczem jeszcze nie wiemy, lenistwo niedzielne zwycięża. Zostajemy i się lenimy. I wtedy pojawia się propozycja. Masaż. Ale że ja czy, że mi? Ci! Ci! Oczywiście jestem zwarta i gotowa. Na każdy rodzaj masażu otwarta. Już leżę bez bluzeczki, rączki grzecznie wzdłuż ciała, czekam. Ale dziś jeszcze milej się zapowiada, widzę dłuższe przygotowania. Pachnie olejek herbaciany. Kilka kropel do świecy, zapach jeszcze mocniejszy. Dzieci nie słychać – zapuszczony film mają i oglądają. Nagle słyszę muzykę, taką jaką lubię. Jestem pod wrażeniem tych przygotowań. Czekam nadal już szczęśliwa, taka na wpół rozebrana i zasłuchana. Myślę sobie, jak fajnie, że Lechu pomyślał też o muzyce. Długo sobie jeszcze myślałam, czekając, ale to fajne były, pozytywne myśli. Jak to dobrze, że my jesteśmy tacy spójni co do muzyki choćby. Później był masaż, ani profesjonalny, ani erotyczny. Po prostu masaż, nazwałabym go – miłosny. Później się skończył, a ja dostałam takiej energii, że wpadłam do kuchni i umyłam naczynia, co w zlewie zalegały. Od nadmiaru szczęścia chyba, umyłam też ręcznie naczynia, które wsadziłam kilka godzin wcześniej do zmywarki. Otworzyłam ją teraz, wyciągałam brudne i myłam. I umyłam wszystko. I taka to była niedziela. A poniedziałek rano znów byłam na masażu, niestety tym razem nie byłam masowana. Robiłam zdjęcia. Ale od samego patrzenia było przyjemnie. Masaż jest wspaniały!
Na zdjęciach masuje Kristina Norinkeviciene. Macie ochotę na masaż, potrzebujecie masażu – szukajcie Kristiny na fb.
Skaut
Dziś mój Skaut ma nocny dyżur poza domem. Latarka, śpiwór i inne niezbędne Skautowi narzędzia przygotowane. Nie ma wśród tych rzeczy mydła, ręcznika, szczoteczki do zębów i majtek na przebranie. Skaut jest twardy i….może nawet trochę śmierdzący, co mojej Majce wcale a wcale nie przeszkadza. Powiedziałabym nawet, jej się to bardzo podoba. Mojego Skauta widziałam więc dziś rano, jeszcze był czyściutki i pachnący,wymoczony po wczorajszym basenie. Po szkole odebrała go na piątkowy klub robótek ręcznych przyjaciółki mama, później wizyta u owej przyjaciółki jako, że weekend się zaczyna. A wieczorkiem ja znów w roli taksówkarza odbieram Skauta od przyjaciółki i dostarczam do obozu nocnych Skautów. Leona też dziś dostarczam do przyjaciela i można by było pomyśleć, że zaszaleć mogę sobie trochę, ale jednak nie mogę za dużo, bo o 10 rano w sobotę Skauta muszę odebrać z obozu. Zmęczonego po na pewno bardzo ciekawej nocce i nie bardzo świeżutkiego. Na zdjęciach Skaut Kasia z tej samej drużyny pierścienia.
Celebrowanie miłości
Dziś o miłości będzie, taki mini poradnik czy raczej przypomnienie czegoś co niby wiemy a zapominamy. Tak też jest u mnie. Zapominam, że miłość należy pielęgnować. Przyjmuję, że jest, a skoro jest to i będzie. A chyba to nie jest takie pewne. Pewne jest, że trzeba o nią dbać. Tacy młodzi ludzie jak na zdjęciach niżej, uświadamiają mi tą oczywistą oczywistość. Celebrują swoją drugą rocznicę ślubu. A my po piętnastu latach małżeństwa uświadamiamy sobie, że tak trzeba! I uczymy się od młodych. Pamiętajcie o datach, rocznicach. Wspólne uroczyste celebrowanie ich buduje bliskość. Serio!
Szkolnictwo
Jakiś czas temu usłyszałam o zmianach w polskim szkolnictwie. Zmianach programowych. Często i gęsto o tym rozmyślają, wciąż tylko chcą lepiej i lepiej. Tak dobrze chcą, że zmiany „na lepsze” są każdego roku. W rezultacie brat nie może przekazać rok młodszej siostrze książki, bo oto zmiana i siostra potrzebuje nowej książki. Całego zestawu oczywiście potrzebuje. Ale zmiana, o jakiej niedawno usłyszałam nie daje mi spokoju. Nie mogę doszukać się przyczyny???? Mianowicie Mickiewicza chcą zastąpić Agatą Christie! Ba! Chodzi o „PANA TADEUSZA”
Na zdjęciach majowy bez z przed 2 lat. Bardzo musiałam się naszukać w Athlone i okolicach bzowego drzewka bezpańskiego. Od tamtego czasu co roku je odwiedzam. I obrywam do pnia.