Zaświeciło słońce. O matko w końcu wylazło ! Byliśmy wszyscy w domu, więc szybka akcja – idziemy na rowery. Szybka akcja okazała się nie taka szybka, bo Majka nasza nam dojrzewa i staje się nieznośnie inna. Na szczęście to rozumiem, obczytałam się po uszy o dojrzewaniu i teraz pozostaje mi tylko walczyć z tym by pamiętać, że tak musi być, że będzie nieznośna, że będzie zbuntowana, że nie będzie już tak bardzo kochała mamusi i tatusia, że nie będzie chciała z mamusią i tatusiem przebywać. Pamiętać muszę o tym wszystkim i walczyć z moimi hormonami, by odpuściły hormonom mojej córki. Spoko – to tylko jakieś kilka lat. Ponoć około 20 roku życia Maja powróci do nas, bez humorów, bez zawieszenia się. Będzie znów obecna!
Staliśmy już ubrani w te rowerowe ciuszki, rowery wyprowadzone, wszystkie świeżo po serwisie, aż się wyrywają by je dosiąść. Maja dalej, że ona musi lekcje robić, że nie jedzie, że ma test z dżermańskiego, że nie chce. Byłam bezsilna, bo to nowa sytuacja, gdy Maja czegoś nie chce. Ona zawsze wszystkiego chciała, była zwarta i gotowa na już! Od zawsze, od małego, dzielna i pokonująca wszystkie trudy.
Udało się w końcu, udało przekonać, by pojechała z nami. Zgarbiona i z grymasem na twarzy, ale wsiadła na rower. POJECHALIŚMY!!!!!!!!
Po kilku kilometrach, tak byłam wyluzowana i szczęśliwa tą jazdą, że mogła do mnie dotrzeć myśl, która wcześniej dotrzeć nie mogła. Fasolka po bretońsku się podgrzewa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Rodzinny, wieczorny wyjazd skończył się dla mnie samotnym treningiem interwałowym, tak pędziłam na ratunek…..fasolce.