Z marzeniami jest tak, że się spełniają, dlatego trzeba uważać o czym się marzy 😀
Archiwa tagu: Mountains
Wicklow Way
Pozazdrościć można Dublińczykom, że Dublińczykami są. Czegóż to oni nie mają. Piękne wybrzeże, morze, góry i doliny, lasy, parki i ogrody. Wszystko na wyciągnięcie ręki, piękne popołudnie można spędzić to tu, to tam. A dla mnie – wszystko to bliskie na weekend.
Góry Wicklow i szlak turystyczny Wicklow Way. Cały szlak ma 129 km, zrobiliśmy jego część jak na razie, na dodatek ze szlaku zboczyliśmy. Na szczęście zboczyliśmy w dobrą stronę i mamy się dobrze. Ale wcale tak nie musiało być. Po wybraniu tej złej strony czekałby nas piękny zjazd po klifie i ewentualna śmierć. Także proponuję trzymać się zawsze wyznaczonych, oznaczonych tras!
Sierra Nevada
Spóźnieni na samolot, czy nie spóźnieni wiedzieliśmy gdzie dojechać mamy. I dojechaliśmy. Sierra Nevada „Góry Śnieżne” Pobudki w górach są niezwykłe. Ta również taka była, albo i bardziej ponieważ dojechaliśmy do hotelu późnym wieczorem. Po drodze wjeżdżając wyżej i wyżej z powodu ciemności nie cieszyliśmy się widokami. Dopiero rano wszystko to zobaczyliśmy 😀 Miasteczko Güejar Sierra i hotel wysoko położone, około 1000 m n.p.m. Obudziliśmy się, odsłoniliśmy okna i zobaczyliśmy to, co właściwie nadal mogłoby być naszym snem.Lubimy delektować się tymi chwilami, patrzymy, patrzymy… aż tu ktoś głodny przypomina, że czas iść na śniadanie, ktoś zapięty na ostatni guzik pogania, że czas wychodzić w góry. Mogę nawet zidentyfikować kto to jest. Głodna od jakiś 2 lat jest nasza Maja – zrozumiałe to, bo rośnie intensywnie, ostatnio nawet wszerz. Zaplanowany, poganiający i pilnujący nas, to oczywiście Lechu. Güejar Sierra mała miejscowość urzeka swoim pięknem i spokojnym trybem życia mieszkańców. Przy domach suszą się papryczki i mięso. Początek listopada to również czas na kasztany jadalne. Widzimy ich tutaj bardzo dużo i właśnie są zbierane. Nie przepadam za kasztanami, ale świeżo upieczone sprawiają nam radość. Zawsze z tego korzystamy. Wychodzimy na śniadanie, potem w góry. Na śniadaniu spotykamy małżeństwo z Polski, wczoraj byli na Mulhacén 3478,6 m n.p.m. zadowoleni z pogody, a dziś wszyscy widzimy całe góry w chmurach.
Pradollano Hoya de la Mora Najwyżej położona droga w Europie A395.Figura Virgen de las Nieves, patronki pasma Sierra Nevada.Sierra Nevada Obserwatorium i radioteleskop w drodze na Pico de Veleta Pico de Veleta – trzeci najwyższy szczyt kontynentalnej Hiszpanii (3396m n.p.m.). Drugi co do wysokości szczyt Sierra Nevada i Gór Betyckich. Do końca XIX wieku na szczycie gór znajdował się lodowiec.Jesteśmy na 2700m n.p.m i to by było na tyle. Valeta bardzo blisko, ale nie tym razem. Wracamy. Tlenu w oddechu z każdym krokiem w dół jest znów tyle, ile powinno być. Chwilę wcześniej było można odczuć jego brak. Najmniej spowolniony jest Leon, dobrze się zaaklimatyzował. Przeraźliwy wiatr, zimno, gęste chmury, słaba widoczność. Cały czas jesteśmy w chmurach, mieliśmy tylko nadzieję, że nie są takie wysokie i w końcu się przebijemy. Teraz widzimy, że nic z tego. Wypstrykali się z energii. Żel energetyczny, worek słodyczy – nic nie dało rady. Chwilowo wyładowani. Intensywne ładowanie trwa, a wygląda to jak niżej 😀
Ballycroy National Park
Jeśli tylko uda się, by słońce przebiło chmury nad Irlandią, wtedy jest to jeden z piękniejszych krajów. Przestrzeń, zieleń (w słońcu jest taka soczysta), falujące wzniesienia na horyzoncie, sympatyczne owce przy drodze. Tak, one są takie sympatyczne. Ustawiają się wzdłuż jezdni, beczą. Bardzo sympatyczne stworzenia.Z pogodą nie jest idealnie, ale polujemy na nią. Udało się i tym razem. Kolory Irlandii, wspaniały krajobraz, spokój i nastrój w Ballycroy National Park.Czekamy wcale nie za długo, imponująco zagania taka mądra psiunia, Border Collie.
Izery
Z całej siły wierzę, że Olek Ostrowski trzyma się gdzieś dzielnie i że wyjdzie z tego cało. To doświadczony himalaista, narciarz i goprowiec – jest nadzieja, że jeszcze żyje.
Maja niezniszczalna i silna zawsze z przodu, odpoczywa z uśmiechem na twarzy, za chwilę wstaje i znów jest z przodu. Ojciec pod obciążeniem, ale jak najbardziej daje radę, ja swoim tempem, może i na tyłach, ale do góry. A Leon – zmęczony za nas wszystkich. Chociaż kroku samodzielnie jeszcze nie zrobił – wycieńczony do granic. Schronisko Odrodzenie
We Love You Dad!
Thank you Dad for the World – what you gave, what you are showing!
Croagh Patrick zdobyty
Tak jak pisałam o Croagh Patrick poprzednio – góra zatłoczona. Piękna jak to góra, widoki z niej piękne wyjątkowo, zwłaszcza, że pogoda dopisała i widać było całą Zatokę Clew i 365 zielonych wysepek, tyle co dni w roku. Pięknie, ale jeszcze raz pomarudzę – za dużo ludzi. Na szlaku pety (dosyć egzotyczny widok w górach), co oznacza, że nie wszyscy wchodzący to miłośnicy gór. Po pierwsze, bo w górach się nie śmieci, po drugie palacze raczej szansy na wiele nie mają – zadyszka i takie tam niewydolności. Za to my z dobrym czasem dotarliśmy. Na górze nasz własny polski- athloński ksiądz odprawił Mszę. Schodziliśmy z nowymi siłami. Szybko i lekko.
Croagh Patrick
Croagh Patrick – na jej szczyt prowadzi wyjątkowo zatłoczony szlak. Św. Patryk, patron Irlandii wg wierzeń spędził tu czas postu w 441r. Legenda jest okazała, mówi też o tym, że przepędził wtedy wszystkie węże z wyspy. Może to się zgadza, węży nie widziałam w Irlandii. Nic legenda nie mówi o pająkach 😉 a szkoda. W każdym razie na pewno ich nie przepędził.
Dziś na Croagh Patrick pielgrzymują wierni, stąd ten tłum.Trzy lata temu zawróciłam w połowie drogi. To był mój drugi raz. Pierwszy raz zawróciłam 21 lat temu w Tatrach. W Tatrach ze strachu, na Croagh Patrick ze zmęczenia, bo byłam zmęczona tego dnia zanim zrobiłam pierwszy krok. Park pamięci ofiar Wielkiego Głodu u podnóża góry.
Pomnik autorstwa Johna Behana. Dziobem wskazuje rozciągający się na zachodzie Atlantyk. Jest to ogromna metalowa rzeźba, odsłonięta w 1997 roku. Upamiętnia jedną z najstraszniejszych tragedii w dziejach Irlandii — wielki głód w latach 1845-1850. Żaglowiec i szkielety symbolizują zjawiska najbardziej charakterystyczne dla tamtych koszmarnych czasów: śmierć i masową emigrację.
Twelve Bens and the longest day of the year.
Wrócilismy na Twelve Bens by dokończyć dzieła. Jesienią, przy poprzednim wejściu (tu można zobaczyć) o 17 robiło się ciemno, schodziliśmy wtedy z myślą, że wrócimy i zrobimy całość jednego dnia. Sobota była tym dniem, najdłuższym w roku, więc nie było obawy o to czy się ściemnia, za to był strach, gdy ściemniało się przed oczami – ze zmęczenia. Jak cholernie ciężko było (wulgaryzmów używam, by wyrazić jak bardzo ciężko było) na zdjęciach nie zobaczycie. W każdym razie, ostatnie dwa Beny witałam ledwo ledwie. Do schodzenia łyknęłam tabletkę. Nie wiem czy coś mnie znieczuliła, bo nadal walczyłam o każdy krok, ale zeszłam. Męska część wyprawy – bardzo męska – w sensie silna, twarda i niepokonana.
………………………………………………………………………………………………………………………….
We went back to Twelve Bens to stay the course. Last time, in the autumn, it got dark at 5pm. While we were going down, we planned to get back and reach all the peaks during one day. That Saturday was the longest day in the year so we didn’t have to worry that it would get dark soon. We started to worry, however, when we were tired so much that everything went black in front of our eyes. It was so fucking hard (I’m using the dirty word to express how fucking hard it was) – you’ll not see in the photos. Anyway, I hardly managed to say hello to the last two ‘Bens’. I needed a painkiller to go down. I don’t know whether it helped or not because I still had to fight for every step but I succeeded.
The male part of our team – strong, powerful and undefeated. Mapki niżej pokazują trasę z około godzinną przerwą, kiedy szliśmy, a nagrywanie było wyłączone. Spalanie kalorii w pierwszej mapce z błędem. Dystans na mapkach to rzut z góry, faktycznie doliczając przewyższenia, ilość kilometrów jest dużo większa.
The maps below show the route, with about an hour break, we walked, and the recording was turned off. Burn calories in the first locator with an error. Distance to the maps is a plan in advance, plus, actually surpass, the number of kilometers is much greater.
Slieve Bloom
Slieve Bloom. Szlak pokonany w ekspresowym tempie, wszystkie dzieciaki są naprawdę gotowe na wiele więcej i to one narzuciły rytm. Cały czas goniłam za Leonem, a on gonił za Patrykiem. I goniliśmy za nimi tak, że nie wiadomo kiedy zrobiliśmy trasę. Majóweczka w pięknych okolicznościach przyrody. Pięknie i przyjemnie i czekamy na kolejne wyjazdy.
Majówka
1. Spotykamy się o 9.00 w niedziele (4 maja) na parkingu pod Woodie’s (nie wchodzimy do Mc Donald’s, który jest tam blisko i kusi!)
2. Teraz liczymy dzieci – drugi raz policzymy na koniec i tu musi wszystko być co do sztuki – idealnie się zgadzać! 😉
3. W planach jest ognisko, więc wskazane kiełbaski, które nad ogniskiem będzie można sobie uwędzić, ziemniaczki i kto tam co lubi z ogniska. (butelek po dezodorancie nie będziemy wrzucali do ogniska , nie muszą wiedzieć nasze dzieci, że takie głupoty chodzą nam po głowie)
4. Na wszelki wypadek bierzemy zestawy do grilowania, gdyby się okazało, że ogniska robić nie można , mokro czy cóś – wtedy będzie chociaż grill.
5. Piwko czy inny Kapitan Morgan do kiełbaski może być OK (kto w danej rodzinie pije, a kto kieruje do uzgodnień wewnętrznych 😉 ale panowie niech pamiętają, że przecież to oni są lepszymi kierowcami 😛
6. Będziemy szli do wodospadu, chwilami jest teren, który ciężko będzie pokonać w szpilkach, także piękne panie prosi się o pozostawienie szpilek od Manolo Blahnika w domku i ubranie wygodnych butów 😛
7. Posiedzimy przy ognisku – można wziąć jakiś kocyk ,krzesełka,na czym siedzieć chcecie.
8. Gitara będzie, przygotujcie się na śpiewanie.( z ostatniej chwili – z gitarą nie jest takie pewne, za dobrą gitarę ma grający, by ją do lasu ciągać. Dlatego szukamy jakieś zwykłej, niezadbanej gitary akustycznej, do wypożyczenia na ten dzień. A śpiewać i tak możemy, tylko więcej wypić trzeba będzie.
9. Teraz jak już się sobą znudziliśmy będziemy wracali do domu i w zależności od tego jak bardzo jesteśmy sobą znudzeni zajedziemy jeszcze gdzieś na lody z dziećmi lub nie. Zobaczymy na miejscu
10. Pamiętajmy, że dzień wcześniej obchodzimy polskie Święto Narodowe Trzeciego Maja 3 maja 1791 uchwalono pierwszą konstytucję w nowożytnej Europie a drugą po amerykańskiej na świecie. Wyprzedziła trzecią na świecie konstytucję francuską. Konstytucja ta została uchwalona przez Sejm Wielki, który został zwołany w październiku 1788. Można o tym pomyśleć, tym bardziej o Ojczyźnie jak jesteśmy tutaj i można być dumnym z naszej polskości.
11.I ostatnie- jakby lało,pogody nie było – nie jedziemy – i tu pytanie – KTO MA OTWARTY KOMINEK W DOMU 😀 – szkoda by kiełbasa taka nieuwędzona została.
Na zdjęciach Slieve Bloom.
Szrenica
Majka wróciła ze szkoły mocno oburzona. Inne miała plany na popołudnie a tu taki pech. Okazuje się, że w ostatniej minucie zajęć, jak już byli spakowani i właściwie tylko czekali, by wyjść z klasy, Pani zadała im NA JUTRO, N A J U T R O (jeszcze raz przeliterowała Majka) nauczyć się nazwy i położenie wszystkich gór Irlandii. No też mi problem Maju, dużo tego nie ma, taka mała Irlandia, dasz radę. W wielu spośród tych gór byłaś nie raz, teraz tylko popatrzymy na mapę i będzie OK. Majka ochłonęła, otworzyłyśmy mapę i przy okazji powspominałyśmy polskie góry i Mai wyprawy.
Na zdjęciach zimowe wejście na Szrenicę 1362 m n.p.m. Leon w brzuchu.2008 rok. Schronisko Szrenica
Kotor
Dziś kilka zdjęć z Czarnogóry. Wszystkie zdjęcia zrobił Lechu i nawet miał je opisać, ale na razie jest bardzo zajęty i wybaczam mu. Wybaczam na razie, chyba jeszcze na fali mojego stęsknienia. Na fali mojego stęsknienia też, od wtorku codziennie gotuję obiad, niemal z dwóch dań złożony. A dzieci może też tak stęsknione, że jedzą te obiady z Ojcem. Zjadły nawet zupę cebulową i się oblizały. W zupie cebulowej zakochaliśmy się we Francji wiele lat temu -ale to już inny post będzie-może?
Piękne widoki na Zatokę Kotorską wstrzymują mój oddech. Kotor -miasto portowe, u wybrzeża Adriatyku otoczone górami. Wspaniale musiało być TAM BYĆ!
Dolomity
Było tak gorąco i ciężko, że prawie na dałam rady. Prawie, bo zrezygnowałam z wchodzenia, usiadłam. Lechu zostawił Leona i Majkę ze mną i poszedł sam. Za 10 minut wrócił z wiadomością, że do szczytu jest tylko chwila. Wzniosłam się jakoś ponad moją przeciętnść i doczołgałam do celu. Schodzenie też było ciężkie. A radość wieczorem bezcenna.
O tym jak to Hiszpany fieste miały
Wstaliśmy skoro świt, bo plany były ambitne na ten dzień (z tym świtem trochę przesadziłam, ale było rano) Dojechaliśmy do miejsca, z którego startowaliśmy na Pico Gallinero. A tam już wesoło!!! Widać jakieś wielkie przygotowania do wielkiej imprezy. Będzie FIESTA. Żarło się robi, właśnie rozpalają ogień, stoły czekają na gości.
Ale to dopiero przygotowania – świnki jeszcze różowiutkie, ludzie dopiero będą za jakiś czas. Jak wejdą i zejdą z góry -tak myślałam. Dało mi to takiej energii, że już szybko chciałam wejść i zejść akurat na upieczoną w sam raz świnkę . Jeszcze trochę pokręciliśmy się na dole, trochę ludzi zaczęło przybywać, w końcu wyruszyliśmy. Szliśmy szliśmy. Nasz król w sandałkach, jak widać na zdjęciach, czyli chodzić za wiele nie miał zamiaru. Nosidełko przygotowane na każdą pogodę -tutaj na wielkie upały -daszek chroni naszego króla od słońca jak tylko sobie tego życzy , po bokach w nosidełku a zaraz pod ręką Leona butelki z wodą, więc co chwilę mógł sobie uzupełnić płyny. Jeszcze w innej kieszonce ciasteczka – wiec i przekąsić mógł kiedy chciał. A wszystko to dzieje się na plecach ojca. Cały ten relaks Leona. Ale idziemy dalej. Widoki jakie są każdy widzi, gorąco jest niesamowicie,rozebraliśmy się trochę, u góry zrobiło się zimno -ubraliśmy się. Było bosko, cudownie. Jesteśmy zrypani zrypani. Teraz schodzimy -ciężko się schodzi ale jak już sobie na dole klapniemy jak sobie świniaka zamówimy , piwko, FIESTA!!!! Z góry widzimy już całą masę ludzi, nie widziałam aż tylu na szlaku a tym bardziej by mnie dwa razy mijali. Zbliżamy się, podchodzimy do budek i widzę wielkie michy – takie metalowe wielkie michy pełne gnatów – kości – jakiejś podpalonej skóry. Same wielkie michy pełne obgryzionych do szpiku kości… Czyli wszyscy przyszli od razu świętować …u podnóża góry.