Idą Święta, czyli generalka. Stały punkt Świąt – sprzątanie. A samo słowo generalka pochodzi z czasów mojej nastoletniości i oznacza takie naprawdę, duże sprzątanie, czwartkowe generalki w internacie. Okropność. Raczej przy czwartku mogłaby być jakaś herbatka zorganizowana w pokoju telewizyjnym, który był, ale tylko na poniedziałkowy teatr otwierany 😀 W poniedziałki więc przesiadywałam tam z koleżanką, bo więcej chętnych na teatr telewizji nie było. A ja uwielbiałam.
Więc my, w naszym żeńskim internacie, miałyśmy w czwartki nie herbatkę, nie dyskusyjny klub filmowy tylko GENERALKĘ. Wieczorem zaczynałyśmy sprzątać swój pokój, by w piątek rano wyjść z niego do szkoły, a po szkole pojechać do domu, czyli do pokoju wrócić w niedzielę wieczorem.
Taka generalka była przymusowa, a przymusowych rzeczy było w internacie więcej. Przymusowy był też czas nauki 16.30 do 19. W tym czasie nie można było siedzieć na łóżku i uczyć się z książki, w tym czasie trzeba było siedzieć na okropnym drewnianym krześle przy stole. A nasza główna pani dowodząca, dyrektorka internatu robiła kontrole, wpadając do pokoju bez pukania. Towarzyszka dyrektorka można dodać, bo to był koniec lat 80 tych, więc jeszcze hulała w PZPR w najlepsze. Niestety w internacie byłyśmy też w 1991 i 1992, jej przynależność się skończyła tak jak i skończyło się PZPR, a wtedy to dopiero miałyśmy jazdę. Czerwony dywanik w jej gabinecie pozostał jeszcze długo, swoje na nim odstałam.
„Ty oportunistko” – to jej ulubione wykrzykiwanie do mnie. Już wtedy miałam podejrzenie, że ona nie wie co mówi. Musiałyśmy zwracać się do niej pani profesor, ale jak się okazało nie była nawet magistrem. Poza jej życiową funkcją dyrektorki internatu żeńskiego, uczyła w szkole języka… rosyjskiego – конечно 😉
W internacie mieszkała na stałe, tam był jej dom, była panną (czyt. starą) i była z nami non stop kolor.
Cóż, wspominając tamten czas wydaje mi się nieprawdopodobne, że mogła być zgoda na takie absurdy. My dziewczyny przed maturą buntowałyśmy się, niestety internat był ściśle ze szkołą powiązany i ten bunt odbijał się na świadectwie szkolnym w rubryczce zachowanie.
W pokoju nie mogłyśmy mieć jedzenia, posiłki były trzy i dla mnie było to za mało. Ze stołówki wynosiłam chleb po kolacji, by jeszcze sobie przekąsić przed snem, a ona mnie ciągle łapała z chlebem i zabierała. No i dywanik oczywiście.
Z domu po weekendzie przywoziłyśmy jakieś bułeczki, ciastka, chowałyśmy w półki między majtki, wracałyśmy po południu ze szkoły, a wszystko było już skonfiskowane – to kolejne z jej ulubionych słów. Mało, że grzebała w naszych rzeczach, za to że znalazła „niedozwolone” rzeczy był dywanik.
Dziwne czasy, rodzice jakby nie interweniowali.
I jeszcze wisienka na torcie – po kolacji, po przygotowaniu się do spania, mogłyśmy poczytać książkę w łóżku. W tym celu musiałyśmy zejść do szanownej pani dyrektor, profesor i zapisać się na światło. Był specjalny zeszyt na światło, w rubryczce więc nazwisko i od której do której będę miała włączone światło, oraz co będę czytała.
Partia rządzi, partia radzi, partia nigdy cię nie zdradzi!
Ps. Wkrótce napiszę o jeszcze jednej barwnej postaci z internatu, pani z kuchni